Wspomnienia Agaty i Zosi
Łemkowiada jesień 2005 – relacja blondynek…;-)
[Zosia i Agata] Dostałyśmy odpowiedzialne zadanie opisania naszych (blondynek będących 2/3 załogi Jeepa Cherokee) wrażeń z trasy turystycznej jesiennej edycji Łemkowiady. Dla Zosi jest to druga w życiu przygoda z off-roadem (po lipcowej edycji Kozackich Wertepow), dla Agaty pierwsza Łemkowiada… Zacznijmy więc od początku… Na początku był chaos…
[Zosia] Piątek godz. 9.00 – wyruszamy z Warszawy, przy czym godz. 9.00 jak zwykle oznacza coś ok. 11. Przed samym wyjazdem dołącza do nas Krzysztof, dla którego jest to pierwsze spotkanie z babską załogą. Cel – Wysowa – osiągnięty został ok. 18. uczestnicy rajdu zjeżdżają się tłumnie, co oznacza padanie sobie w ramiona („wieki całe…!!!”) oraz charakterystyczne dla naszego środowiska opowieści typu: im trudniej tym lepiej…
[Agata] Pierwszy etap to trasa nocna, dla grupy Extrem i tzw. Turystycznej. Załogi ruszają na trasę po zarejestrowaniu się i uzbrojeniu w niezbędny ekwipunek terenowca, mianowicie T-shirt i kubek z logo Łemkowiady. Decydujemy, że udajemy się na trasę extremu, aby poobserwowac i uwiecznić „extremistów” ze świeżą jeszcze pasją w oczach w ich nocnych zmaganiach. Jako „turystkom pieszym” udalo nam się odwiedzić jedno tylko miejsce, ale z opowieści i wyglądu innych załóg wnioskujemy, że cala trasa była równie ciekawa i wymagająca. Po przejechaniu fragmentu nocnej trasy turystycznej wracamy do bazy brudne i szczęśliwe – Zosia twierdzi, że po tych kilku godzinach nawet najbardziej wytrawny pucybut nie podjąłby się wyczyszczenia jej butów…
[Zosia] W sobotę na trasę wyruszamy jak zwykle o 9.00 czyli tak po 11… Pogoda piękna, jak na połowę października wyjątkowo ciepło. Na początku trasy największym zainteresowaniem cieszy się kratka „stringi” (nr chyba 11…) z bardzo realistycznym rysunkiem obrazującym, w zamierzeniu autora, skrzyżowanie…;-) Krzysztof z uporem forsuje pomysł pojechania „extremem”, zachęcony widać zapewnieniom Zetora, że „spoko!”, co kończy się dwukrotnym zawracaniem z ciekawie zapowiadających się i niedostępnych dla naszego autka podjazdów dla „extremistow”.
[Agata] Trasa super – piękne widoki, jazda wymaga uwagi i „myślenia”, ale zdecydowanie do przejechania o własnych siłach, nawet dla samochodu kończącego stawkę i jadącego samotnie. Po drodze spotykamy bardzo sympatyczną załogę (tata i syn) czerwonego Hiluxa, która wytrwale atakuje stromy leśny podjazd, za co dostaje zasłużone, spontaniczne brawa od całej naszej trójki, biwakującej na malowniczej łące.
[Zosia] Jedziemy zdecydowanie krajoznawczo, więc przy okazji zwiedzamy prześliczny mały kościół zagubiony w jednej z beskidzkich dolin – kamienna podloga, proste sprzęty i pieniądze (różne waluty) „na tacę” leżące na ołtarzu…
[Zosia] Rozkojarzenie pięknymi widokami skutkuje nieplanowanym postojem – w okolicach kratki 21. „wieszamy się na mostach” na krótkim odcinku błotnym – koleiny zbyt głębokie dla Jeepa Cherokee, a może tylko umiejętności brak...? Próby nieśmiałego wzywania przez CB kogokolwiek są bezowocne (zbyt daleko jesteśmy za wszystkimi) wiec z użyciem „wyprawowego” ekwipunku czyli: mały podnośnik, saperka, młotek, mężczyzna sztuk 1. oraz duuużoo gałęzi, po godzinie uwalniamy się z pułapki.
[Agata] W dalszej części trasy mamy przejazd szerokim korytem kamienistej rzeki, który dostarczyl nam „nowych, ciekawych wrażeń”, spotęgowanych obecnością regularnej drogi asfaltowej wzdłuż całego przejazdu, jakieś 50 m dalej. „Nawiedzamy” malownicze wsie, niepokojąc mieszkańców typowym pytaniem blondynki „przepraszam bardzo, gdzie my właściwie teraz jesteśmy…?” (Krzysztof, zepchnięty na tylne siedzenie, demonstracyjnie dystansuje się od tych popisów…;-) Tak swoją drogą, jesteśmy pełni podziwu dla cierpliwości mieszkańców, odpowiadających po raz 18-ty na takie pytania.
[Zosia] Po pewnym czasie doganiamy grupę „Turystów”, akurat przed słynnym (forum 4x4 – zdjęcia Zetora z układania trasy) stromym zjazdem ze skarpy. Podjeżdżamy, zatrzymujemy się PRZED, ale Zetor, czatujący na ochotników przy zjeździe, nie pozostawia wyboru: „Agata, jedź! Łatwizna…” Do tego zraniona duma i ambicja kierowcy (idiotyczna wtopa na kratce 21.) i… zsuwamy do potoczku!! udalo się! W czasie „zjazdu” tracimy ostatnią kanapkę – chyba wypadła przez okno…? Za nami ze skarpy fachowo zjeżdża biały Pajero. Dumni i szczęśliwi odjeżdżamy w zapadającym zmroku i po wyjechaniu na asfalt zauważamy, ze miejsce „hopki” było oznaczone - znak drogowy wyraźnie wskazuje, że gdzieś w okolicy samochód ma skakać do wody…;-) Paszporty niestety nie były nam potrzebne – ze względu na zmrok (straciliśmy halogeny) rezygnujemy z przejazdu po terenie Słowacji.
[Agata] Ognisko w bazie. Wreszcie ciepło, jasno… i niezapomniany widok dzieci usypiających na stojąco… i opowieści z obu tras – bardzo fachowe, zdystansowane i mrożące krew w żyłach „Extremistow” oraz pełne przejęcia i entuzjazmu „Turystów”, zwłaszcza tych, co to pierwszy raz… No i gitara, wino, spiew….
[Zosia] W niedzielę wyruszamy jak zwykle o 9.00… czyli jak zwykle – spóźnieni, ostatni…:-) pogoda już zdecydowanie bardziej „offroadowa” – zimno, leje deszcz, wiatr. Nasza trójka rześka i wypoczęta… przy czym każdy z nas jest głęboko przekonany, że dwie pozostałe osoby bardzo chcą jechać na trasę, więc nie odważa się wychylić i zaproponować „odpuśćmy…” Po przejechaniu kilku pierwszych kratek skutki ogniska przestają nam przeszkadzać. Znowu troche poznawania okolicy – mijamy urokliwy cmentarz przy polnej drodze.
[Agata] Spotykamy Uaza z Łodzi – optymizm, energia, dobry humor… Mamy troche kłopotów z orientacją na roadbooku i rozbraja nas kompletnie odpowiedź pilota z Uaza – „my nie mamy licznika, więc dla nas 2 km jeszcze nie minęły…” Trasa jest zdecydowanie bardziej wymagająca niż sobotnia, zwłaszcza że leje i jedziemy ostatni. Błotniste, śliskie podjazdy i zjazdy, pojawiające się znienacka głębokie doły i koleiny, „nieistniejący” słupek graniczny nr 254, który spowodował, że Uaz i Cherokee jeździły w górę i dół po trasie, sprawdzając odległości z roadbooka co do centymetra… Potem ciekawy podjazd „czerwonym szlakiem” po kamieniach, na którym omal nie odpadły gustowne drewienka na desce rozdzielczej Jeepa Cherokee Limited …;-)
Mówiąc krótko – w sobotę reduktor tylko czasami, w niedziele na stałe…
[Zosia] Ostatnim dla nas etapem rajdu był słynny pstrąg w Łosiu. Zmęczenie (trasa, ognisko…) spowodowało pewne trudności w złożeniu przez nas zamówienia: Agata prosi o wędzonego łosia…. łososia… dopiero wiele mówiący wzrok pani przyjmującej zamówienie motywuje do wysiłku umysłowego: PSTRĄGA poproszę…!!
[Agata] Mamy okazję porozmawiać chwilę z załogą Range Rovera z Tych – pierwszy raz na takiej imprezie i, co już jest oczywiste i widoczne gołym okiem, nie ostatni. Kierowca już snuje plany modyfikacji w samochodzie i „gdzie by tu znowu pojechać…?” Czyli, jak zwykle, „tak to się zaczyna…”, a potem już tylko garaż, i części, i garaż, i nowe części…
Droga powrotna trochę ciężka – zmęczenie, monotonia asfaltu… jedziemy w dwa samochody, z Wojtkiem i Maćkiem, rozmawiając godzinami przez CB „o życiu”… takie nocne Polaków rozmowy…
[Zosia] Po powrocie weryfikacja strat materialnych. Jest OK, w zasadzie tylko pęknięty resor, co nie powinno już nikogo dziwić – pękające resory w Jeepie Agaty to stały element imprez organizowanych przez Zetora….:-)
Mottem imprezy dla nas stało się „głębokie” stwierdzenie Wojtka (nocne Polakow rozmowy… Wojtek, mam nadzieję, ze mogę Cię zacytować…?) – „wspinasz się, wspinasz na górę i w nagrodę masz piękny widok”.;-))) I w sumie o to chyba chodzi – o „piękny widok”, życzliwych i pomocnych ludzi, pasję i wysiłek…
[Zosia i Agata] Dziękujemy wszystkim – było super! I dlatego za parę miesięcy znowu o 9.00;-) wyruszymy na Łemkowiadę….
Zosia Jankiewicz/Agata Trojanowska